Ta strona używa cookies Google Analytics.
Czytaj więcej na policies.google.com

Czyli blog o tym, że kręgosłupowi moralnemu może czasem wypaść dysk.

Lista wpisów

Moje małe śmierci

Boję się, bo kocham.

Zastygam z przerażenia w każdym momencie, w którym moje myśli tworzą obrazy budzące lęk niczym filmy grozy. Serce bije tak szybko, jakby konkurowało ze skrzydłami kolibra, a przez ciało przepływa dreszcz trwogi. Mózg prowadzi ścieżkami, których nie ma na żadnych mapach Google, Here We Go czy Yanosika i wybiera jako miejsce przeznaczenia Dom Strachu. Skąd ten strach? Bo zawsze chodzi o tych, których kocham, a których boję się stracić.

Czasem chodzi o trzydzieści minut, gdy wiem, że już miała być, ale jeszcze jej nie ma. I nigdzie nie mogę jej zlokalizować.

O ten telefon, którego nie odbiera od dwóch godzin, a wyszła z domu pełna lęku i złości na cały świat i na mnie.

O te nieodebrane w środku nocy telefony.

O świadomość, która nie pozwala zasnąć.

O powroty pełne niepewności, czy będzie tam, gdzie była.

Umierać ze strachu to również mieć cykora, trząść portkami, mieć pietra, czyli zawsze bać się. O kogoś najczęściej, kto jest nam tak bliski, że bliższy być nie może. Strach staje się tym większy, gdy doświadczyliśmy już straty i w różnych sytuacjach uruchamiają się nam mechanizmy, które działają jak rolka filmowa. Odtwarzają klatka po klatce zapamiętane obrazy, poruszają wspomnienia, być może lekko zatarte, w czerni i bieli, bez dźwięku, ale ciągle ten projektor działa.

Najczęściej kończy się na strachu. Bo ma wielkie oczy. Właściwie działa jak szkło powiększające. Wszystko wydaje się takie potężne i groźne.

Nie chcę się bać, trząść portkami, czy mieć cykora. Ale gdyby chodziło o duchy, postaci z horroru, zombie to zapewne poradziłabym sobie jakoś, choć wywołują u mnie przerażenie. Ale będąc mamą, córką, żoną, przyjacielem nie umiem powstrzymać tej trwogi, która ogarnia mnie w trudnych momentach i dotyczy dzieci, rodziny, partnera i przyjaciół. Właśnie dlatego, że jestem mamą, córką, żoną, przyjacielem. Kimś bliskim.  

Na szczęście, wyświetlany przeze mnie film lub napisany naprędce scenariusz, okazuje się dziełem klasy B lub C, z kiepskim zakończeniem. Okazuje się, że nic się nie wydarzyło, a główny bohater po prostu zgubił lub zostawił w domu telefon, wyciszył jego dźwięk, poszedł do koleżanki…

Dla mnie to happy end.  Kolejny.

Umierałam ze strachu już wielokrotnie. I nie dlatego, że lubię. Tylko tak bardzo kocham.

A może po prostu jestem strachliwa?