Może…
Tak mocno tupią te myśli w mojej głowie, że nie da się spokojnie zasnąć. Jedna pod drugiej wpadają jak wariatki i krzyczą, że miłość, miłość…
Pytam. – Co z tą miłością? Odeszła? Wróciła?
Pytają. – A nie widzisz?
Więc patrzę uważnie. Z każdej strony oglądam sięgając po szkło powiększające, by móc znaleźć każde pękniecie, rysę. Wiem, że jest ich sporo, więc w sumie nie wiem, po co ta cała afera.
Jestem JA. Jest ON. Są też ONE. Czyli jesteśmy MY. Rodzina. Związana pępowiną, papierkiem i podpisem w urzędzie, spojrzeniem w oczy, słowem przysięgi złożonej wobec siebie i ludzi, wypisem ze szpitala… W sumie, to dwoma wypisami :).
No i ciągle jesteśmy. Wszyscy. I każdy z osobna. Teraz już tworzymy pojedyncze historie. Ona, choć ma swoje zupełnie dorosłe życie, to ciągle w naszym gnieździe. Młodsza, jeszcze troszkę będzie korzystała z naszego ciepła i wsparcia, ale też już zapisuje karty swojej księgi. Ja – matka. Opiekunka ogniska domowego… walczę, by czuć siebie. On – pisze swoje karty – gasi we mnie wszelkie wojny. Jest. Przeżył ze mną już tak wiele i jest świadkiem mego życia. Czuje mnie i czuje siebie. Jesteśmy tak blisko. Opiekujemy się sobą. Czy On wie o tym? Wie.
A ja wiem, że mój świat nie skończy się, gdyby nagle odszedł. Codziennie rano decyduję się, że będę żyła z Nim. Że chcę z Nim być. Od tak dawna. Zatem jest miłość.
A może mylę ją….
- z emocjonalnym hajem,
- z potrzebą bezpieczeństwa,
- ze słabością,
- z cierpieniem.
Nie. Nie mylę. Wiem, że miłość rozświetla moją duszę i przyczynia się do rozświetlenia jego duszy.
A co jest dalej?
Nie wiem.
Może niemiłość.
A może miłość.