dziś umiera
jutro znów wstanie
by żyć
do pojutrza
z czasem
zrozumiłam że
nie wygram
odlicza
skrupulatnie
na kogo wypadnie
na tego
bęc
na życie, co żyć nie pozwala
na miłość, co niemiłością jest
na słowa, co tną nadgarstki
na niewiarę i nieufność
na obiecanki cacanki
a potem
nic
położyłam miłość na stole
pokroiłeś ją ostrym nożem
a gdy już się nasyciłeś
pozostawiłeś tylko okruchy
może je posprzątam
a może skleję
Tkanina, z której utkany był mój rok, zmieniała swoje faktury i kolory. Splot osnowy z wątkiem tworzył fantazyjne wzory, które otulały mnie tworząc bezpieczną przystań. Mogłam się wtedy schować, jak pod ciepłym kocem. Często jednak pojawiały się szorstkie w dotyku sploty wstydu oraz złości a potem nici pełne szarości i wtedy następowały dni, gdy utkana byłam ze smutku. Bezradność mieszała się tęsknotą za nieosiągalnym spokojem w sercu.
Bywały chwile, gdy ktoś zupełnie obcy pociągał za nitkę i cała, misternie utkana tkanina stawała się szpulką nici i trzeba było od nowa pleść historię.
Nie wiem, jakie kolory, wzory pojawią się w nowym roku. Wiem, że jak zawsze moja tkaniana utkana będzie z emocji, a obraz, który chciałabym upleść nosić będzie tytuł „relacje”. Bo to one tworzą moje życie, mój każdy rok, a ten, który już jutro się rozpocznie, będzie zamykającym i otwierającym kolejny rozdział mojej historii, w której rodzina i przyjaciele są pierwszoplanowymi bohaterami.
I choć bywam utkana ze smutku, to wiem, że zawsze znajdzie się ktoś, kto mnie otuli miłością.
Tam, gdzie szkiełko i oko rządzą, nie ma miejsca na wolność a gorset dobrego wychowania odbiera mi oddech. Rozum podkłada mi nogę, gdy serce każe biec.
Gdy miasto śpi, niecierpliwie czekam na jakiś znak. Ale nic się nie dzieje.
Gdy w końcu zasypiam, budzik, niczym wiertło, rozsadza mi głowę, a ja niedospana, niedoczekana, niedokochana zaczynam dzień.
Rzucam słowami w klawiaturę, składam słowa w zdania, które nic nie znaczą i dławię się uśmiechem. Wrzucam do zmywarki złość i łzy a potem oczyszczona słucham, jak wskazówki cierpliwie odmierzają mój czas. Tik-tak, tik-tak, tik-tak.
Niedoczekanie moje, niedokochanie moje.
Nie umiem przenosić gór. Nie mam mocy teleportacji, telekinezy, nie umiem zamienić ołowiu w złoto. Żadna ze mnie alchemiczka czy superbohaterka.
Mam w sobie niemoc. Niemoc bezsilności. Niemoc bezradności. Moce, które odbierają moce.
Jest taki moment w życiu, w którym stajemy naprzeciwko bólu, rozpaczy, cierpienia. Choroby i śmierci.
I niewiele możemy. Lub nic nie możemy.
Całą naszą sprawczość szlak trafia.
Miotamy się z pomysłami, dobrymi radami, szukamy w internetach, zagadujemy na grupach, czytamy artykuły, książki, łapiemy każdy strzęp usłyszanej rozmowy, zaczynamy wierzyć w cuda, choć do tej pory zaprzeczaliśmy wszystkiemu, sięgamy po każdy dostępny, choćby i magiczny sposób, by pomóc. Zapominamy czasem zapytać się, czy ktoś chce tej naszej miotaniny. Ale tak trudno jest odpuścić życie.
I nie wiem, czy to troska, czy to miłość, czy zaślepienie, a może egoizm.
Wiem tylko, że z czasem przychodzi moc uznania naszej niemocy. A poza tym istnieje jeszcze nadzieja.
gdy tak schowa się głęboko
zniknie na chwil kilka lub na dłużej
zostawi
klucze
okruchy w pamięci
kurz na niedokończonych listach
smutek
zamknie drzwi
odejdzie
nie wiem
ile zostało
oddechów
poranków mglistych
nocy nieprzespanych
uczuć niekreślonych
myśli niespokojnych
smutków najciemniejszych
spojrzeń ukradzionych
marzeń niespełnionych
i nie chcę wiedzieć
ale ciągle chcę być
po tej stronie
Moje cztery ściany są niemymi świadkami wszystkich bitew, które rozgrywają się we mnie.
Walki trwają od rana do późnej nocy. Gdy w końcu zmęczona zapadnę w sen, często wyrywają mnie z ramion Morfeusza jęki rannych i wybuchy myśli – a te są bronią niezawodną. Wpadają znienacka i sieją spustoszenie. Choć ostre i celne słowa wbijają się też głęboko zostawiając rany gojące się latami.
Walczą we mnie mama i matka, córka i córeczka, dziewczynka i kobieta, żona i partnerka, rozsądek i ryzyko, miłość i smutek, gniew i bezradność, wstyd i odwaga, nadzieja i rozpacz, czucie i wiara ze szkiełkiem i okiem.
I choć w mojej twierdzy chowam się przed niepokojem, to coraz mniej w niej miejsca dla mnie, a mury są już mocno naruszone. Po każdej walce misternie je odbudowuję, ale tak często ulegały destrukcji, że ich konstrukcja jest bardzo krucha. Nie wiem, ile jeszcze wytrwają. Może przyjść moment, w którym runą z wielkim hukiem i pozostanie po nich kupa kamieni i dym. A nie wiem, czy na zgliszczach można coś odbudować i może po prostu nie będzie takiej potrzeby.
Bo może trzeba zejść ze sceny.