Złość
Mam w sobie mnóstwo złości.
Rozpycha się na lewo i prawo. Wkłada rękawice i boksuje bez opamiętania, a czasem na oślep. Całe moje ciało jest obolałe od jej ciosów. Czasem tak się rozpycha, że przywali w wątrobę, w nerki, a zdarzy się, że i w serce … wtedy czuję, że bije – jak oszalałe. Niezbyt się lubimy, ale w sumie nie musimy.
Najczęściej mówi niepytana, a właściwie pokrzykuje. Rozkręca się i potem trudno ją zatrzymać jak chomika w kołowrotku.
Czuję też jak się rozpala. Potrzebuje niewielkiej iskry, by wybuchnął płomień, który może spalić wszystko na swej drodze.
Myślę czasem jak ją zatrzymać. To nie lęk, by można ją było przytulić. Poza tym jest kolczasta i gorąca. Ma też swój dress code a jej ulubionym kolorem jest czerwony, który nie zachęca do czułości. Czuć w nim agresję i nastawienie na walkę. Wolę odpuścić, niż wdać się w nierówną walkę. Czasem mi się śni, ze walczę z nią na corridzie. Wtedy ona jest bykiem, ja torreadorem. Zazwyczaj ginę.
Ale co ciekawe ona zawsze chce mi coś powiedzieć. Tylko jakoś tak nieskładnie składa słowa, że nie zawsze rozumiem o co jej chodzi. Chyba chce mnie ostrzec przed zagrożeniami zewnętrznego świata. Ale najczęściej uruchamia się, gdy ktoś przekracza moje granice. A to zdarza się często. Czuję wtedy jak wstaje, przygotowuje się do walki, a potem wali na oślep. Dlatego dostaję najczęściej ja, a nie ten, kto te granice przekracza. Muszę ja wysłać na jakieś szkolenie z porozumienia bez przemocy, by zaczęła swe problemy rozwiązywać w sposób pokojowy. Zakładam, że pomogłoby to również mnie.
No i co ja mam z nią zrobić?
A może po prostu pozwolę jej działać?
Niech idzie i niszczy. Czasem trzeba coś zrównać z ziemią, by na niej powstało coś nowego.