Żeby tylko
Lat przybywa, a rozumu jakby nie.
Z każdej strony słyszę: zadbaj o siebie, zatroszcz się o małą dziewczynkę w środku, przytul lęki i strachy, przebacz, oddaj to, co nie jest twoje, nie dźwigaj losów całego świata. I co? I dupa.
Bo moje życie toczy się w rytmie „żeby tylko”: żeby tylko nie urazić, żeby nie sprawić przykrości. Żeby nie zawieść, nie skrzywdzić, nie uszkodzić delikatnej konstrukcji psychicznej drugiego człowieka.
Więc milczę. Dławiona niewypowiedzianymi słowami, które zatrzymują się w gardle i odbierają oddech.
A przecież mówią, że jestem wygadana, że słychać mnie doskonale.Tylko że gdy trzeba zawalczyć o siebie — milknę. Bo przecież… żeby tylko.
A czemu? Bo się boję. Odrzucenia. Konfliktu. Bycia: złą kobietą, złą matka, złą żona, złą przyjaciółką. No bo przecież tylko ta grzeczna, miła, ułożona dziewczynka zasługiwała na miłość A ta, którą się stałam? Powinna być mądrzejsza i wiedzieć, że ma prawo do swojej wersji świata. Do niewygodnych emocji i do prawdy — nawet jeśli jest trudna i bolesna. I, co ważne, do stawiania granic.
Nieustannie dociera do mnie, że już naprawdę czas na bycie mądrzejszą. W końcu jak się ma tyle lat, to nie trzeba wciąż tłumaczyć się ze swoich „nie”. Nie wiem na jaką cholerę ciągle martwię się, że naruszę komuś jego delikatną granicę, a sama, w imię świętego spokoju, rozpadam się po cichu.
Niby po studiach, wydawałoby się, że nie głupia, a nie umie odmówić i zawalczyć, gdy coś jest dla niej ważne. Choć wiem już jedno, że miłość, na którą trzeba zasłużyć, to nie miłość.
Może zatem czas na mnie. Bez filtra.