Zabawna grubaska
Obserwowałam ją uważnie. Stała pod ścianą. Pochylona ku ziemi, wyglądała tak, jakby chciała stać się niewidoczna. Jej postura odbiegała od szczupłych koleżanek. Na ich ciałach każda szmatka wyglądała jak żywcem wyjęta z pokazu mody wybiegów paryskich. A ona próbowała za wszelką cenę – w workowatych sukienkach, szerokich spódnicach, długich tunikach – ukryć nadliczbowe kilogramy, ale żadne zabiegi nie pomagały. Jej ciało wyglądało jak monstrualna gruszka.
Twarz była na swój sposób ładna, ale otyłość nadała jej okrągły wyraz. Sama czasem myślała, że jej głowa wygląda jak dmuchana piłka plażowa. W jej zielonych oczach malował się smutek. Jednak, gdy tylko pojawiali się ludzie, uśmiechała się radośnie, wspinając się na intelektualne wyżyny rzucała dowcipami na lewo i prawo. Pijała wino, piwo, wódkę na równi z chłopakami, rubasznie komentując rzeczywistość. Dostosowywała się do towarzystwa, idealnie wyczuwając nastroje i potrzeby chwili. Dziewczyny, czując, że nie mają w niej konkurencji, zwierzały się jej z najbardziej czułych i intymnych chwil. Była powiernicą, pomocnicą, doradczynią, psychologiem. Przynajmniej już nie wołano na nią „ej, ty gruba”, tylko traktowano jak swoją. Owszem mówiono na nią „zabawna grubaska”, ale to już brzmiało dla niej jakoś tak delikatniej. Przecież była i zabawna i gruba, więc w sumie…
Gdy tylko jakiś chłopak był dla niej miły, starała się zrobić wszystko, by jak najdłużej utrzymać jego zainteresowanie, a najlepiej działały żarty i poczucie humoru. By zasłużyć na odrobię uwagi była wstanie wiele zrobić. Wiedziała przecież, że nikt przy zdrowych zmysłach nie spojrzy na nią, mając dookoła tyle niezwykłych, długowłosych, długonogich i szczupłych dziewcząt. Jej ciało zawstydzało ją tak mocno, że czuła się gorsza. Myśli podpowiadały jej tylko upokarzające słowa o sobie, które wyryła w swoim sercu tak mocno, że nie sposób byłoby je wymazać. Każde spojrzenie w lustro było dla niej jak tortura, bo to co widziała było niczym w gabinecie krzywych zwierciadeł, zdeformowane. Zatem jak mogła siebie lubić? A tym bardziej kochać?
Do perfekcji zatem opanowała maskowanie. Śmiech i żart zakładała na siebie niczym teatralna gwiazda i świeciła nimi do momentu, gdy nie zostawała sama. Wtedy nie musiała udawać. Zrzucała gorset, który podtrzymywał jej dodatkowy bagaż z tłuszczu i emocji.
Już nie była zabawna. Była smutna. I nadal gruba.
Ps. To wspomnienie wraca do mnie jak bumerang. Zabawna grubaska to ja.