Za-żal-enie
Składam zażalenie. Na siebie. W sumie to nic wielkiego, bo przecież zażalenie to taki zwykły środek odwoławczy. Przysługuje każdemu, którego interesy zostały naruszone.
A może wystarczy, że się wyżalę?
Zwierzę komuś ze swoich kłopotów, kłopocików, problemów, problemików? A mam ich sporo – jedne maluteńkie, inne trochę większe, ale i znalazałyby się takie sporsze. Tyle, że musiałabym komuś dupę pozawracać, zakłócić spokój i czas zabrać, bo moje opowieści z mchu i paproci nie zamykają się w kilku prostych zdaniach, ale ciągną się niczym opisy przyrody u Orzeszkowej i w sumie tak samo są ekscytujące 😊.
Tak na marginesie, to żalę się często, ale urzędowi skarbowemu. Przepięknie i dobrowolnie opisuję swoje czyny wynikające z zaniechania, głupoty lub zapomnienia. Czynnie żalę się, no bo biernie nie mogę i liczę na wyrozumiałość w moich zaniedbaniach skarbowych. Ale nie jest to miejsce, w którym stosowne byłoby opisywanie kłopotów serca i duszy mej. Choć zapewne zapewniłabym mnóstwo zabawy pani lub panu, który miałby możliwość przeczytania moich smutnych historii. Choć teraz urzędnicy tacy ludzcy bardziej, to kto wie, czy nie wzruszyłabym czyjegoś serca.
Ale ad rem.
Codziennie naruszam swoje interesy. Zapytacie jak (choć może i nie zapytacie 😊, bo niekoniecznie musi Was to interesować). Ale odpowiem – płacząc z żalu, nie mogąc pogodzić się z tym co utracone, nie akceptując rzeczywistości i siebie, nosząc urazy, mając wyrzuty sumienia, daremnie płacząc, wylewając żale, rozżalając się.
Przecież powinnam dbać o swoje interesy i działać na swoją korzyść, a nie wywoływać w sobie uczucie rozgoryczenia i smutku.
Zatem składam zażalenie i proszę o przeniesienie mojej sprawy do wyższej instancji 😊.