Wigilia niefortunnych zdarzeń
Sama już nie wiem co z tymi świetami. Lubię je, czy nie?
Od lat trudno mi się wbić w świąteczny nastrój, choć wystawy sklepowe skrzą się złotem i srebrem już od końca października. A ja próbuję i nic się nie wydarza. Nawet nie pomaga wiecznie żywe „Last Christmas”.
Niby na ulicach panuje życzliwość, ale mam wrażenie, że brak jej naturalności. Tak jakby wypływała z narzuconego przymusu poczucia magii świąt. A przecież nie każdy Scrooge przejdzie metamorfozę, by stać się czułym człowiekiem. Choć reklamy pokazują zgoła inny obraz – wzbudzają nadzieję, że dobro i pokój zapanują na czas świąt. Tak jakby nie mogły zostać z nami na stałe.
Ale jak już nadchodzi 23 grudnia, czuję, że nadszedł czas na Święta! Rzucam się w wir sprzątania, gotowania i pakowania prezentów, które akurat udaje mi się zazwyczaj kupić na czas. Rozdzielam zadania i konsekwentnie odhaczam punkt po punkcie na liście. Kuchnia staje się moją alchemiczną pracownią, w której staram się stworzyć potrawy mające magię. Mieszam zapachy, smaki, kolory i dorzucam miłość, dla tych, którym gotuję.
W tym roku, wigilia Wigilii była jak marzenie. Spokojna i cudowna atmosfera towarzyszyła nam cały dzień. Niestety, nic dwa razy się nie zdarza, żaden dzień się nie potórzy… a kasza manna może stać się powodem działań wojennych na kuchennym froncie. Jej poszukiwania zapoczątkowły nowy rozdział w świątecznych przygotowaniach a warknięcia i podniesiony głos towarzyszył nam aż do wigilijnej kolacji. Magiczny nastrój szlak tarafił, choć choinka nadal przepięknie świeciła, a stół przybierał coraz to piękniejszą szatę. Po zagubionej kaszy mannej, przyszedł czas na mikrofalówkę, która wydała z siebie jęki i odgłosy przypominające trzaskający ogień w kominku i faktycznie odpaliła się niczym sztuczny ogień na Sylwestra. Na szczęście pamiętamy czasy bez niej, to znaczy ja i małżowinka, bo potomostwa nasze już nie , ale zakładam, że poradzimy sobie bez niej. Gdy już pojawili się goście, nastrój świąt powrócił, bowiem dziecięca radość eliminuje każdą złość i smutek. Na koniec jeszcze tylko spłuczka w toalecie postanowiła przypomnieć o sobie i zalała nam łazienkę – ale była na tyle miła, że zrobiła to na sam koniec naszego rodzinnego spotkania. Na szczęście mamy wiaderko i wodę – damy radę .
Zatem reasumując – było kilka dram, jeden dramat wynikający z nietrafionego prezentu, trochę napięcia i podniesionych głosów. Ale jak pisała Wisława Szymborska: Jesteś – a więc musisz minąć. Miniesz – a więc to jest piękne (wiersz pochodzi z tomiku Wołanie do Yeti (1957)).
I minęła. Jak wszystko. I choć różnimy się od siebie, jak krople czystej wody, to mamy jedno źródło – miłość.