Ta strona używa cookies Google Analytics.
Czytaj więcej na policies.google.com

Czyli blog o tym, że kręgosłupowi moralnemu może czasem wypaść dysk.

Lista wpisów

W okopach

Okopałam się. Niczym żołnierz na froncie.

Mój wykop jest dość głęboki. Chowam się w nim cała i nie boję się już tak bardzo ostrzału nieprzyjaciela. Dodatkowo buduję mur – warstwa po warstwie – który zwiększa moje bezpieczeństwo i nie pozwala, by ktoś dostrzegł moją kruchość.

Atakują mnie lęk i niepewność, złość i bezradność, smutek i żal. Dowodzi nimi poczucie winy. Potrafią przedrzeć się przez największe mury obronne, wślizgnąć się przez najmniejszą szczelinę spokoju i rozgościć się we mnie na dobre — bez zaproszenia, bez litości.

Więc chowam się, by być pod jak najmniejszym obstrzałem i móc działać. Zadań mam bez liku, więc próbuję je — krok po kroku, ptak po ptaku — realizować.

Ale nie byłam na to gotowa.

Owszem, przyzwyczaiłam się, że Mama niedomaga, że od ostatniego pobytu w szpitalu wiele chorób się w niej zakotwiczyło. Ale ciągle płynęła.

Wiatr w żagle wiał — może słabszy, może burzliwszy — ale był. A teraz przyszedł sztorm. I uszkodził kadłub.

Nie wiem, czy popłynie.

Póki co, kołysze się bezradnie na wodzie i nie mam z nią zbyt wiele kontaktu. Słabnie.

Patrzę i płaczę. Bez łez.

Bo jak tu być słabym, gdy trzeba być silnym? Dla niej. Dla Taty, który jak dziecko patrzy bezradnie. I zapomina. I nie wie, co się dzieje.

Odchodzenie jest trudne. Może być szybkie i gwałtowne. Albo powolne — rozciągnięte w czasie jak cichy świt, który nie przynosi światła.

Może boleć natychmiast albo sączyć się przez dni, tygodnie, miesiące — po cichu odbierając nadzieję. Czasem odchodzi ciało, a czasem tylko obecność, uśmiech, głos. Ale zawsze zostaje cisza. I pustka, która uczy nas, jak wiele znaczy to, co tracimy.

Od wielu lat myślałam, że to Alzheimer odbierze mi Tatę — i w pewnym sensie odebrał. Powoli, kawałek po kawałku.

Ale dopóki mówi do mnie „Córuś”, wiem, że jest. Że jakaś część jego wciąż mnie pamięta.

 

Ale kompletnie nie byłam gotowa na to, co dzieje się z Mamą. Nie na brak choroby, tylko brak woli.

Nie na to, że nie mamy kontaktu — nie dlatego, że nie może, ale dlatego, że nie chce.

Nie byłam gotowa na ciszę, która nie jest wynikiem zapomnienia, tylko rezygnacji.

Na to, że ktoś może być obok, a jednocześnie tak daleko.

Na to, że Mama się wycofa, zamknie w sobie i zniknie – nie fizycznie, ale emocjonalnie, po cichu. Jakby życie przestało ją interesować. Jakby codzienność przestała ją dotyczyć.

 

I to boli inaczej niż Alzheimer. Boli, bo to nie choroba ją zabiera. Tylko decyzja. Milczące „nie chcę już”.

A ja nie wiem, jak tam dotrzeć.

Nie wiem, jak przywrócić jej chęć, skoro świat przestał ją obchodzić.

I chyba po raz pierwszy czuję się osierocona, mając dwoje rodziców.