Umęczona
Dawno jej nie widziałam, ale ostatnio znów zaczęła się pojawiać. Gdy nikt nie patrzy przemyka bocznymi uliczkami, bo gdy wzrok jest skierowany na nią, dumnie kroczy głównymi alejami miasta. Głowa wysoko uniesiona, uśmiech piękny na twarzy, rozdaje pełne wrażliwości spojrzenia.
Wystarczy chwila nieuwagi, by opadł z niej makijaż niczym kurz, oczy zaszły mgłą a uśmiech poszarzał, tak, jak i ona cała.
Coś chyba w niej pęka. Ale szybko szpachluje, by nikt nie zauważył, że latami budowany mur się sypie. Mur miłości do świata, przyjaźni, radości – srania, za przeproszeniem, tęczą.
Ale nie zawsze udaje się jej naprawić każdy ubytek i widać wtedy, że jest w niej sporo wstydu, lęku, zagniewania, niepokoju. Umęczenia.
Czasem zastyga, jakby bała się, że kolejny ruch strąci ją na podłogę i rozbije się niczym wazon na setki kawałków. A tych, nikt już nie poskleja. Ale gdy znów ruszy, bacznie obserwuje, czy ma iść z dumnie uniesioną głową.
Wczoraj znów ją widziałam. Nasze spojrzenia spotkały się w lustrze.