Sześć godzin. Część I.
Mam sześć godzin. Dla siebie.
I kompletnie nie wiem co mam z tym czasem zrobić. Najpierw bardzo się ucieszyłam, że wreszcie będę mogła tyle rzeczy zrobić. Odpowiem na maile, posprzątam, poprzeglądam zimowe rzeczy– lista z minuty na minutę wydłużała się, a ja z coraz większym strachem spoglądałam na zegarek, że czas ucieka, a ja tylko myślałam, co mam z tym czasem zrobić.
W końcu wymyśliłam! Zapaliłam w kominku i postanowiłam spalić swoje strachy. Nieźle brzmi, prawda? Z każdym wrzucanym kawałkiem gazety czy drewna, wyobrażałam sobie coś, co mnie przeraża, czego się boję, a z czym już nie mam siły walczyć. I nagle pomyślałam, że boję się też siebie samej – i czy mam się spalić, czy oswoić? Oswojenie wydawało się kuszącą propozycją, tylko pojawił się jeden problem – jak mam oswoić kogoś, kogo nie kocham, nie akceptuję a czasem się wręcz go boję. Ale, znów spalanie było niehumanitarne, bo musiałabym wyobrazić sobie siebie samą – to było ponad moje siły. Uznałam, że najprościej będzie ten strach pozostawić w sobie, by rozprawić się z nim w innym czasie i w inny sposób. W odkładaniu pracy nad sobą jestem mistrzem. Przez lata wypracowałam doskonałą metodę znajdowania świetnych wytłumaczeń, że czegoś nie mogę zrobić lub nie dam rady. Mogłam wtedy spokojnie spać bez wyrzutów sumienia, że znów coś odłożyłam, bo przecież miałam niezwykle WAŻNY powód, by tak zrobić.
Ale ad rem. Spalając te moje strachy i gazety, w końcu zauważyłam, że jest w kominku coraz mniej miejsca na popiół. Postanowiłam zatem go uprzątnąć. Wzięłam metalowy garnek, łopatkę i radośnie zaczęłam przerzucać spalone szczątki. Oczywiście poparzyłam się przy tym niemiłosiernie, ale dumna sprzątnęłam wszystko. Popiół wylądował w ognisku, a resztki moich strachów uleciały w dal, bowiem zerwał się wiatr i wszystko porwał. Ciekawe, czy jeśli osiądą na kimś, to przejdą na niego? Mam nadzieję, że jednak nie i każdy w okolicy może spać spokojnie.