Spojrzenie
Zezłościłam się, zagniewałam, zasmuciłam. Czuję, jakby ta złość, gniew i smutek oplotły mnie swoimi ramionami i zaciskały powoli na gardle. I chyba to spowodowało, że znów odwiedzili mnie Pani Panika i Pan Lęk, choć dawno nie gościli w mojej głowie. Poczułam ich obecność tak mocno, że pomyślałam o moim małym końcu świata.
Co się stało? Czy wiem, gdzie przekroczyłam cienką linię dzielącą spokój od niepokoju, który rozrósł się niczym nieskrępowany, bo nie umiałam nad nim zapanować? Chyba były to oczy tej dziewczynki. Jej spojrzenie dotknęło mnie i było w nim wszystko: rozpacz, brak nadziei, samotność, niemiłość. Nikt jej nie może pomóc. I nikt jej nie chce.
Pewnie jest setki takich dzieci. Wywołanych do życia, by pozostawić je gdzieś, choć nie w oknie życia, bo tam się nie zmieszczą. Ale to ona spojrzała na mnie. Za pozbawioną emocji informacją z telewizora, artykułem w gazecie stała ta dziewczynka. Blizny na rękach aż prosiły się o przytulenie. W kącikach jej ust czaił się smutek, tak wielki, jak wielki błękit.
Czemu mnie to tak dotknęło? Przecież dookoła nas jest tyle chorób, wojen, głodu, śmierci, biedy i nie ma ludzkiej mocy, byśmy mogli wziąć na barki te nieszczęścia.
Dźwigamy więc swoje bagaże z mniejszymi i większymi historiami. Pełne są one upadków i rąk, które nas podnoszą. Czasem sami podnosimy tych, którzy nie mogą udźwignąć życia. Ale też zdarza się nam odwracać wzrok. Bo gdy dotknie nas spojrzenie pełne rozpaczy, to już go nie zapomnimy. Będziemy go nosić. A to już nadliczbowy bagaż. Więc skupiamy się na na naszych małych końcach świata. Czy to coś złego? Nie wiem, ale wiem, jak ciężko jest nosić na barkach smutek i rozpacz innych.
Zatem co dalej? Też nie wiem, ale czasem chciałabym mniej widzieć i mniej czuć.