Słowa, słowa, słowa
Za dużo mówię. Za dużo myślę. Za dużo mnie wszędzie. Za bardzo się emocjonuje. Za bardzo przeżywam. Za dużo analizuję. Za dużo we mnie lęku. Za często się boję. Za bardzo jestem głośna. Za bardzo chcę pomóc. Za bardzo jest mi przykro.
Cała jestem ZA.
Słowa te nie są bynajmniej efektem rozżalenia, ale czystą refleksją nad sobą.
Słowa, słowa, słowa… powiedział mi ostatnio ktoś, kto był kiedyś ważnym kimś w moim życiu.
Posiedziałam pomyślałam i wykminiłam.
Za dużo słów. Za mało treści. Jestem przegadana.
Ten ważny kiedyś ktoś dodał, że lubi słuchać prostych ludzi, o oni poezji nie piszą.
Każdy ma swój sposób na opowieść o świecie. Jedni tłumaczą nam go naukowo, rozkładając na atomy. Inni zamykają na kartach papieru, a biblioteki uginają się od historii dotykających każdej struny duszy. Galerie pełne są artystycznych wizji świata. Reżyserzy filmowi i teatralni prześcigają się w sposobach na pokazanie nam życia w każdym kolorze. W każdej dziedzinie sztuki znajduje się przestrzeń na opowieść o świecie i ludziach. Ale też czasem nie trzeba mówić nic. Wystarczy posłuchać, zapatrzeć się i poczuć. W końcu natura jest genialnym autorem obrazów, filmów i muzyki.
Każdy odbiera świat na swój sposób. Jedni chcą się tym dzielić, inni zaś zostawiają to dla siebie. I to jest tylko i wyłącznie ich przestrzeń.
Ja, nie wiedzieć czemu, kocham słowa. Lubię ich rytm, niejednoznaczność, nieoczywistość. Słowa żyją, i tak jak my, starzeją się, nabierają nowych znaczeń, wymykają się definicjom, dają nadzieję i ją odbierają. Czasem są jak pociski, a innym razem antidotum.
Więc może jestem przegadana. Może czas na mniej słów, a więcej działań. Może czas upiec chleb, posadzić zioła, zacząć chodzić na jogę i basen. I milczeć. W końcu mowa jest tylko srebrem. Choć tak na marginesie zawsze bardziej lubiłam srebro niż złoto.
Więc może czas. A może nie.
W sumie czas pokaże.