Przebaczenie to olśnienie?
O wybaczaniu powiedziano i napisano tak wiele, że trudno byłoby się zapoznać z wszystkimi dostępnymi na jedno kliknięcie teksami. Książek na półkach księgarń i artykułów w profesjonalnej prasie jest też bez liku.
Ale czym jest dla Ciebie akt przebaczenia? Słownik języka polskiego PWN podaje jako definicję słowa przebaczać «darować komuś jakąś winę». Ja głowię się nad tym już od dawna. Zastanawiam się co powinnam poczuć wybaczając – błysk olśnienia, dreszcz, który przechodzi przez moje ciało, niczym po „kopnięciu” prądem, a może wszechobecny spokój?
Większość porad mówi, że to moment, w którym zostawiasz za sobą krzywdę, którą Ci uczyniono i przestajesz ją rozpamiętywać. Jedna z moich przeuroczych przyjaciółek powiedziała, że dla niej to była decyzja. Podjęła ją i już! Druga zaś powiedziała, że dla niej wybaczenie, to moment prawdziwej skruchy u drugiej osoby – przeprosiny, które niosą za sobą prawdę, a nie są odhaczeniem na liście ku szczęśliwości.
Przeczytałam też, że przebaczenie jest najtrudniejszą miłością (Albert Schweitzer) i powiem Wam, że to mocno we mnie utkwiło. Tak sobie myślę, że jeśli kochamy naszego „krzywdziciela”, kimkolwiek by on nie był – rodzicem, rodzeństwem, partnerem, przyjacielem, współmałżonkiem – to wybaczenie zła, które nam uczyniono jest aktem wielkiej miłości. Nie rozpatrujemy tu przecież rozbicia przez męża flakonika z ulubionymi perfumami (no choć to wielka strata oczywiście dla nas 🙂 , ani też przypalenia przez żonę ukochanej koszuli podczas prasowania (która co prawda planowała wyrzucić już dawno, ale jakoś nie było okazji :). Te drobiazgi wymagają przeproszenia, ale też nie niosą za sobą ran na długie lata.
Są wydarzenia i akty przemocy, które czynione latami lub też i jednorazowo, pozostawiają wielkie spustoszenie w naszym sercu. Chodzimy tacy obolali, jakbyśmy wbiegli i zbiegli z wysokiej góry i każdy fragment naszego ciała buntował się. Zresztą często zastanawiamy się nad naszym spięciem, a fizjoterapeuta nie może nadziwić się, że nie ma miejsca w nas, które nie wołałoby o pomoc. Z czasem, faktycznie ból odpuszcza, czujemy się znacznie lżejsi, jakbyśmy zszorowali szczotką drucianą naskórek z naszego ciała.
Czy zatem wybaczenie, życie z bliznami, darowanie komuś winy nie jest aktem miłości? Również dla siebie samego? Bo gdy nie odpuszczamy, to te rany ciągle bolą, budują – jak powiedział Phil Bosmans – mur, a od niego zaczyna się więzienie. Nikt z nas nie chce chyba żyć w zamknięciu, w czterech ścianach wybudowanych przez krzywdy. Z czasem może się też zdarzyć tak, że w końcu ktoś wyjmie nawet klamki z tych jedynych drzwi w tym więzieniu.
I choć prosto powiedzieć, że warto wybaczać, bo to bardzo trudny proces, to trzeba też pamiętać, że nie musimy się na wszystko godzić. Dobrze w każdym razie poczuć spokój.
Jedno mnie tylko niepokoi, że choć nasze rany się zabliźniają, to nie znikają, ale rosną wraz z nami. I z tą myślą Stanisława Jerzego Leca zostawiam siebie i Was.