Poszukiwania
Gdzieś na skraju mojego wnętrza zakiełkowała myśl, a właściwie pytanie: gdzie jestem? A może nawet – kim jestem?
Zewsząd, szczególnie z wszechobecnych social mediów, dobiegają głosy, że powinnam siebie poszukać.
No i szukam. Chodzę, patrzę po kątach, grzebię w szafach, szukam pod kanapą, na kanapie… I co? Nic.
Nic tam nie ma. A już na pewno nie ma tam mnie.
Bo ja jestem tu.
Dotarcie do tego miejsca było długim procesem. Musiałam zrozumieć, że chcę żyć w zgodzie ze swoimi wartościami, emocjami i, co najważniejsze, bez strachu przed opinią innych.
Czy dzisiaj siebie akceptuję? Oj, jeszcze nie do końca tak, jakbym chciała. Ale wiem jedno – wiem, ile we mnie jest siły, a ile słabości. I wiesz co?
To jest w porządku.
Potykam się. Ciągle. Nie wiem wielu rzeczy. Popełniam błędy – czasem śmieję się z nich na głos, a czasem ogarnia mnie strach. I to też jest okej.
Mówię o swoich lękach. Ostatnio ktoś zapytał: „Coś taka strachliwa?” Uśmiechnęłam się i odpowiedziałam:
„Bo taka właśnie jestem.”
Od zawsze jestem Anią. Nie zgubiłam się, nigdzie nie wyszłam, nie zniknęłam.
Jestem tu i teraz.
I wiem, że zawsze będę – w tym miejscu, w tym czasie, w tej osobie. Bo Ania to ja. Z wszystkimi swoimi wzlotami i upadkami. Z lękami, strachami, czarnymi rozpaczami, ale też z emocjami, marzeniami, relacjami i miłościami.
Cała ja.
Mam swój wewnętrzny kompas.
Czasem ten kompas mnie zwodzi – tak jak GPS, który prowadzi na manowce. Pokazuje drogę do nikąd, każąc mi skręcić w nieistniejące ulice. Ale nawet wtedy, ostatecznie, docieram tam, gdzie powinnam. Może to znak, że powinnam częściej słuchać swojej intuicji. Bo intuicja ma bezpośrednie połączenie z moim sercem.
Zakładam maski. Tak, zakładam. Jak każdy. I nie widzę w tym nic złego. Bo uważność polega na dostrzeganiu różnic w rolach, jakie pełnimy. Nie jestem tą samą Anią w każdej sytuacji, bo nie da się być jedną osobą we wszystkich kontekstach.
Jestem mamą, żoną, kochanką, opiekunką, edukatorką, szefową, przyjaciółką.
Nie mogę być w każdej z tych ról dokładnie taką samą Anią, bo każda z tych ról ma inne kolory, odcienie, emocje i potrzeby.
I to jest okej.
Możemy nazwać to „zakładaniem masek”, „zmienianiem kostiumów” lub po prostu „zmianą koloru”. Nie ma znaczenia, jakie słowo wybierzemy.
Dla mnie to wszystko jest częścią życiowego spektaklu, w którym każdy z nas ma swoją pierwszoplanową rolę.
Ale jest coś, co w tym wszystkim ma dla mnie największą wartość: Bycie sobą to dla mnie umiejętność zmiany.
To nie jest trwanie w jednej, niezmiennej formie. To gotowość do nauki nowych rzeczy, dostrzegania odcieni szarości, zmiany swoich poglądów, wartości i przekonań.
Bycie sobą to ODWAGA, by zaakceptować te zmiany, kiedy się pojawiają.
I wiem, że ta odwaga jest we mnie.
Nawet jeśli czasem o tym zapominam.
Bo jestem tu.
I zawsze będę.
Cała ja.