Pole bitwy
Codziennie zakładam zbroję, by stanąć do walki. Sama siebie pytam nieustannie czy jest taka potrzeba, ale wojowniczka we mnie odpowiada „Walcz!”.
Dziś postanowiłam zapytać się jej „Ale o co?”. Popatrzyła na mnie z ironicznym uśmiechem i odpowiedziała: „O akceptację”.
Spojrzałam na nią gniewnie i już chciałam rzucić ciętą ripostą, gdy zamarłam w pół myśli. Przecież właśnie wyciągnęłam jedną ze swoich broni, których miałam całkiem sporo.
W mojej zbrojowni stoją naostrzone słowa, riposty ostre niczym miecze, spojrzenia o sile kul armatnich, argumenty, strzelające niczym pistolety maszynowe, zdania długie niczym średniowieczne kopie, przykłady miażdżące jak topory.
Mam też sporo rodzajów zbroi. Zakładam je, kiedy wybieram się na bitwę, ale często też po to, by bronić się przed atakiem. Hełmy, kolczugi, brygantyny – jest Ci ich u mnie pod dostatkiem. Doszłam już do wielkiej wprawy i niczym Superman (pamiętacie, jak fantastycznie szybko Clark Kent przemieniał się w bohatera latującego ludzkość) zmieniam swoje elementy ochronne.
Moje kluczowe przekonania wpisane we mnie wiele lat temu nie pozwalają mi ustać w tej walce. O miłość, o uważność, o akceptację. Choć czasem mam wrażenie, że wystarczyłoby unieść zasłonę z przyłbicy, by dostrzec, że pole bitwy opustoszało, a nadszedł czas leczenia ran.
Zatem moja wojowniczko. Mam plan. Uzbrajam się w uważność, wrażliwość, szczerość, odwagę i jedyne o co powalczę to o siebie.