Ta strona używa cookies Google Analytics.
Czytaj więcej na policies.google.com

Czyli blog o tym, że kręgosłupowi moralnemu może czasem wypaść dysk.

Lista wpisów

Niech nie przesadza

Opowiedziała mi swoją historię, która poruszyła moje najczulsze miejsca. Historię mamy, dla której macierzyństwo było bardzo dobrym czasem. Nie zaczytywała się w poradnikach, nie wyklikiwała blogów w internecie, nie brała udziału w dyskusjach na forach na temat wyższości karmienia piersią nad mlekiem modyfikowanym, czy też na odwrót. Wsłuchiwała się w swój instynkt macierzyński, obserwowała najbliższe swemu sercu mamy i czuła, że dzień po dniu jej relacja z córką jest coraz mocniejsza, piękniejsza.

Aż do dnia końca świata.

Diagnoza – depresja.

Jej córeczka ma depresję.  

Och, powiecie – to nie nowotwór. To nie wyrok. To nie nieuleczalna choroba. Niech nie przesadza.  

Jej historia, jak setek innych mam, jest historią choroby dziecka – choroby, której nie rozumiemy.

Zaczęła czytać. Mądre artykuły, książki, rozmawiać z psychologami, psychiatrami, innymi mamami. Jak rozmawiać, jak pomagać dziecku, jak dzień po dniu iść z nim, by nie zwątpiło w życie, by nie zrobiło sobie krzywdy.   

Gdy po raz pierwszy usłyszała, że jej córce nie chce się żyć, i najlepiej będzie jak odejdzie, serce jej stanęło. Nie umiała opisać mi uczucia, które ogarnęło jej ciało i duszę. Ale powiedziała jedno, że miała wrażenie, że to ostatni dzień jej życia. Że dom, który budowała z miłości właśnie runął jak domek z kart.

Czyli nie dałam jej tego, co potrzeba, zawiodłam, nie słuchałam pewnie, nie interesowałam się, nie kochałam zbyt mocno, nie byłam dobrą mamą – myślała. Poczucie winy towarzyszyło jej każdego dnia i oplatało jej mózg coraz silniej, zaciskało gardło, tak mocno, że powietrze ledwo przeciskało się przez wąski przesmyk.

Nie poddawała się jednak i walczyła o każdą dobrą chwilę dla niej, choć nie znała dnia ani godziny. Gdy czuła, że jest lepiej, bo widziała uśmiech i radość, za kilka chwil pojawiała się agresja, albo wielki smutek lub panika. Była w ciągłej gotowości a jej ciało zastygało w wyczekiwaniu na atak. Gdy dostawała smsy od niej, z przerażeniem klikała w nie, by sprawdzić, czy nie pisze o śmierci.

Mówili jej – nie przesadzaj! Zajmij się sobą. Nie zważaj tak mocno. Pewnie wykorzystuje chorobę. Manipuluje tobą. Jest dorosła – musi sobie poradzić. Nie możesz żyć za nią.

Ale nie żyła za nią. Modliła się, by ona żyła. By uwierzyła, że warto.

Wiedziała, że czasem robi za dużo, ale nie umiała wyznaczyć sobie granicy. Matka kwoka, matka opiekunka, po prostu matka.

Choć opowiedziała mi też o swojej ciemnej stronie. O wstydzie. Wstydziła się swoich myśli. Czasem chciała wstać, wyjść i nigdy nie wrócić. Zostawić cały strach. Tak bardzo nie chciała się bać, a ciągle czuła w sobie jak przepływa przez nią i paraliżuje. Patrzyła na córkę, którą kochała, ale była zmęczona nią. Wstydziła się. Nie jak młoda panienka, której lico pokrywa rumieniec przy spojrzeniu chłopca. Ale było to bardzo bolesne przeświadczenie o swojej ułomności jako mamy.

Patrzyłam na nią i widziałam, że jest na skraju. W jej życiu, niczym w greckiej tragedii, rozgrywał się konflikt tragiczny. Sofokles miałby temat na kolejne dzieło.

Z reguły zderzenie dwóch racji kończyło się u Greków obustronna porażką. Czy u niej też tak będzie? Czy setki lat zgłębiania tajemnic ludzkiego mózgu pomoże jej zrozumieć, że ma prawo do swoich emocji, tych ciemnych też. I, że nie musi wybierać pomiędzy córką a sobą.