Ta strona używa cookies Google Analytics.
Czytaj więcej na policies.google.com

Czyli blog o tym, że kręgosłupowi moralnemu może czasem wypaść dysk.

Lista wpisów

Na skraju lasu

Leżałam wczoraj na polanie. Gdzieś nade mną zawisł księżyc – wielka, piękna kula oświetlająca nieboskłon. Drzewa otwarły ramiona, by pokazać fragment bajkowej, gwiezdnej scenerii. Koło mnie ogień spalał nie tylko drewno, ale myśli ciemne jak obraz lasu za mną, czyli tam gdzie księżyc nie docierał.

I wtedy, leżąc tak na granicy lasu, poczułam, że ja sama jestem skrajem. Brak mi równowagi. Moje emocje szybują ponad Month Everest, by spaść poniżej poziomu morza. Wszystko jest takie hiperboliczne. Ja sama jestem wyolbrzymiona – dosłownie i w przenośni. Płaczę zbyt głośno, mówię zbyt głośno, śmieję się zbyt głośno. Brak mi umiaru w pragnieniu miłości. Brak mi umiaru w jedzeniu i piciu. Biegnę. Nie mam czasu na złapanie oddechu. A może uciekam? Ale przed kim? Przed sobą?

I tak balansuję. Czasem bywam na skraju rozpaczy. Czasem smutku.

Skraj smutku jest dziwny. Taki jakby tam nic nie było. Pustka. I jakoś tak ciemniej. Emocje są przytłumione, jakby ktoś zakneblował im usta. Nie lubię tego miejsca, więc biegnę. Uciekam.

I znów balansuję. Ale nie spadam. Odbijam się, jak od trampoliny, którą jest nadzieja.