Miłość w black & white?
Jak to jest z tym kochaniem.
Pamiętacie swoje pierwsze motyle w brzuchu? Ja tak. Byłam wtedy na kolonii w Czechosłowacji – tak, tak… jeszcze nie było podziału na Czechy i Słowację, a co ciekawe nie było też telefonów komórkowych :). I był on. Wysoki blondyn- kurcze, że też nie pamiętam jego imienia! Ale mam w sobie do dziś czułość pierwszego pocałunku. Oj czułam się wtedy jak… królewna, do której przybył rycerz na białym koniu, by obudzić ją z długiego snu. Niestety bajka szybko się skończyła, bo PRL czekał, mama czekała, babcia i tata też.
Zakochiwałam się wielokrotnie. Platonicznie najczęściej. W głowie miałam myśl, że nikt nie zechce takiej jak ja. Że za gruba, że za pryszczata, że … tysiące powodów, dla których myślałam, że nikt nigdy mnie nie pokocha. Jak już spotkałam kogoś, kto spojrzał na mnie czulszym wzrokiem, to moja głowa pisała scenariusz dozgonnej miłości, ślubnego kobierca, stadka dzieci i… wizyty u psychiatry :). Koledzy mojego starszego brata spędzali mi sen z powiek. Wyobrażałam sobie, jak pięknie byłoby związać się z którymś z tych przystojnych (przynajmniej wtedy:)), męskich i takich samczych samców! No cóż – pozostawało to w sferze pobożnych życzeń.
Czasem pojawiał się KTOŚ. Taki ktoś, kto był na chwilę, potrzymał za rękę, pogłaskał, pocałował, ale po kilku chwilach szedł dalej.
Większość chłopców, a potem mężczyzn zostawała moimi przyjaciółmi. Niegroźna, bo nieatrakcyjna. Zawsze wspierająca. Blisko i na zawołanie. Brałam. Bo się bałam. Że nawet to stracę i co wtedy? Strach podpowiadał, że muszę być i trwać przy nich.
Ale kiedyś pojawił się ON. Nazwijmy go Panem ABC. Świat zawirował i ja też. Wkręciłam się w niego jak śrubka w miękką ścianę. Zakochana, zapatrzona, zamyślona. Pisałam listy, piłam herbatę, spotykałam się, jeździłam, gotowałam i kochałam. Jakimż zaskoczeniem było, gdy okazało się po jakimś czasie, że on nie. On był po prostu przyjacielem. Jak każdy. Szlag niech trafi taką przyjaźń. Czasem wracam do jego listów, karteczek, niespodzianek myśląc, czym były, jeśli nie kochaniem? Eh…
Więc jak to jest z tym kochaniem?
Jedno jest pewne. W pojedynkę nie wypali ta miłość. Trzeba dwojga, by poczuć, że świat oszalał, że czujemy tak mocno, że pragniemy jeszcze mocniej, że krew przepływa w nas niczym rwąca rzeka, sny są jak trówymiarowe filmy. Nie ma tu miejsca na nijakość i szarość.
Choć niektórzy kochają w black & white, ja wolę pełną paletę barw. Niech się wszystko miesza, by powstał obraz najpiękniejszego uczucia jakim jest miłość.