Leniwa
Otwieram oczy. Światło poranka delikatnie przedziera się przez rolety, by dać znać, że dzień budzi się do życia. Moje ciało natomiast nie czuje radosnego podniecenia na zbliżającą się sprintem pobudkę. Daje mi znaki, że jeszcze nie czas.
A jeszcze wczoraj wieczorem obiecałam sobie, że lekko i radośnie wyskoczę z łóżka, by rozpocząć dzień od serii prostych ćwiczeń, które wprowadzą mnie w euforię i pozytywnie naładują. Niezaprzeczalnie sport z rana to doskonała dawka szczęścia i radości i kompletnie nie rozumiem, czemu moje ciało protestuje, gdy wyciągam stopę na światło dzienne spod kołdry. Czuję, jak przebiegają przeze mnie szwadrony wojska czyniąc spustoszenie i zadając ból. Strzyka mnie w szyi, biodra jakby zastałe, a rozprostowanie członków staje się porannym month everestem.
No i szlak trafił. Obiecanki cacanki, a głupiemu radość. Łzy napływają mi do oczu, bo znów nie podjęłam walki. Leniwa jestem? A może po prostu nie chcę zrzucić tych kilogramów, które obrosły moje, jak zakładam, jędrne i zgrabne ciało . Tyle, że nikt nigdy go tego ciała nie widział na własne oczy, tak jak potwora z Loch Ness.
A jak nie chcę, to czemu? Bo przecież nie lubię siebie bardzo w lustrze. Grubaski kiedyś, a teraz grubej kobiety. Całe moje życie zbudowane jest na kompleksach. Mam wrażenie, że jest to doskonały budulec. Trzyma się skurczybyk i nie pękł mimo burz i tsunami, które przechodziły przez moje życie. Więc czemu nie ruszam na podbój świata zgrabnych i pięknych? Przecież tyle jest motywatorów, programów, ludzi pragnących mi pomóc za pomocą ćwiczeń, diet, suplementów. A ja jak słup soli. Stoję w bezruchu czekając na cud.
Więc raz jeszcze siebie samej zapytam, dlaczego nie umiem sobie pomóc.
Od wielu usłyszałabym, że leniwa jestem. Że wystarczy ten pierwszy krok, żebym nie szukała wymówek, że dam radę! Tym bardziej, że po kilku tygodniach poranne ćwiczenia, basen dwa razy w tygodniu, spacery z kijkami staną się codziennością. Dorzucę do tego dietę, z dbałością o Ziemię będę dobierała produkty o najmniejszym śladzie wodnym i węglowym – co akurat jest bardzo dobrym pomysłem – zwiększę ilośc godzin snu i kluczowe – przestane się stresować. I choć może sporo w tym irionii, to nieuzaprzeczalnie byłaby to najlepsza rzecz jaka mogłabym dla siebie zrobić. Dodać do tego należy, że czasy obecnie sprzyjają dbaniu o siebie. Programy telewizyjne, radiowe, nagłówki w internetach krzyczą, że WAŻNA JESTEŚ TY! Weź sprawy w swoje ręce!
A co gdy ręcę osłabły? Gdy ciało w bezruchu zastyga w bezsilności. Co wtedy? Jak poruszyć czułą struną odpowiedzialności za siebie?
Ale jest jeszcze on. Głód.
Gdyby tylko zechciał być głodem wiedzy i przygód, ale nie – on pragnie mnie nakarmić. Nęci zapachem, kolorem i smakiem. Staje się nagrodą i karą. Przyjemnością. Obsesją. Więzieniem.
No i chowam się w tym więzieniu. Ale nie jestem tam sama, bo towarzyszą mi: wyrzut sumienia, brak konsekwencji, wymówka, lenistwo.
Dobrze, że zapada zmierzch. Zamykam oczy.