Krawiec
Zszywamy się i rozpruwamy. Znów zszywamy i znów rozpruwamy. I tak na okrągło.
Najpierw coś poszło nie tak i świetnie dopasowany garnitur zaczął się pruć od jednej nitki. Wydawało się, że jak jest od najlepszego krawca w mieście, to przetrwa nawet Armagedon. Doskonała rodzina, najlepsza szkoła, dobra praca, dom błyszczący szkłem i metalem – pięknie zaprojektowane życie, doskonale skrojone na miarę i uszyte z najlepszych materiałów.
A jednak. Podszycie lękiem nie zapobiegło podwijaniu się podszewki. Profesjonalne wykończenie pozwoliło jedynie na schowanie bardzo głęboko wszystkich trudnych emocji. Na zewnątrz nic nie było widać, dopóki nie zaczęło się pruć. Powolutku. A potem okazało się, że krawiec zastosował fastrygę, czyli ścieg przeznaczony do usunięcia. No to jak się już spruło, no to trzeba było zaszyć. Nieporadnie to wychodziło. Na okrętkę. Byleby jakoś się trzymało. Nici, też jakoś z latami, straciły swą prężność. A lęk, nawet jeśli zaszyty najlepszym materiałem, to wydobywał się na zewnątrz.
Żaden krawiec zatem tu nie pomoże, jak latami zaszywane były wszelkie problemy. Fastrygowane. By było łatwiej.
No i wyszło, że krawiec ze mnie kiepski. Pruję się i zszywam – najczęściej lękiem.