Gorset
Uwiera mnie koszmarnie.
Ściska przekonaniami o innych, świecie oraz o mnie samej. Związał mnie na lata myślami, że jestem zbyt gruba, zbyt impulsywna, zbyt oceniająca, za wrażliwa, za głośna, za szybka, za dużo mówię, zbyt się wtrącam. No i kluczowe – jestem niewystarczająca.
I choć wiem, że te przekoania to koncepcje o mnie samej, a nie obiektywna prawda, to nie chcą zniknąć.
A w sumie to skąd ten gorset przekonań? Och! Długa byłoby to opowieść o czasach pamiętających ocet na półkach, czyli czasach mego dzieciństwa. O zdaniach, które formułowała moja smutna babcia. O troskach mojej mamy. O trudnym okresie samotności. O dojrzewaniu wśród pięknych i mądrych licealistów. O próbach dorównania, doskoczenia do intelektualnej elity. O nieakceptowaniu. O koszmarze me too. O słowach co ranią. O braku zaufania. O mnie.
Boję się go zdjąć. Boję się, że się rozleję, rozłożę, rozpadnę. I już nie zostanie nic. Nie będzie mnie. Zostanie tylko gorset rzucony w kąt. Nikomu niepotrzebny.
Więc może go zostawię, podopinam, ścisnę. Stanę wtedy wyprostowana. Będzie ściskał, ale nie upadnę.