Góra
Mam swoją górę. Nie wiem jaką ma wysokość i jak się nazywa. Nie wiem też, kto mi ją pokazał, ale wiem jedno, że muszą się na nią mozolnie wspinać.
Gdy byłam na samym dole nie widziałam zbyt wiele, ale z każdym przebytym fragmentem drogi pojawiały się nowe elementy – a to polana, na której można było odpocząć, a to strumyk, który ukoił pragnienie, a to chata, która pozwalała na spokojny sen.
Wspinam się tak już, odkąd pamiętam. Na drodze spotykam mnóstwo podróżników. Niektórzy idą tylko kawałek i skręcają na swój inny szczyt, ale wielu wędruje ze mną od samego początku podając mi niejednokrotnie swoją dłoń, gdy trasa staje się niebezpieczna. Są i tacy, którzy dołączyli w międzyczasie i zostali. Podczas tej podróży trzeba sobie ufać, bo nigdy nie wiesz, czy nie zaatakuje Cię niedźwiedź, wilki czy też demony czające się wśród drzew.
Wiem, że droga prowadzi na szczyt, tylko ciągle zastanawiam się, co dalej. Gdy już wejdę na górę, to oznaczać to będzie koniec? Wątpię, by moja podróż miała na celu poszukiwanie szczęścia, bo przecież to mam na co dzień – w uśmiechu dziecka, przytuleniu, rozmowie, kawie, szeleście stronic książki.
Im jestem wyżej, tym więcej widzę i tym wyraźniej. Całe obrazy, niczym film w zwolnionym tempie, przetaczają mi się przed oczami. Gdy były niewyraźne, to myślałam, że moja pamięć (lub projektor) szwankuje, ale coraz lepiej je widzę. Nabierają najpierw barw i ostrości, a potem, gdy znów wyjdą wyżej, znikają, by już nigdy nie powrócić.
Zatem gdzie podążam? Nie wiem. Przed siebie, z coraz większą pewnością, że nie spieszy mi się na sam szczyt. Wolę poodpoczywać w cieniu drzew, posłuchać muzyki płynącej z szumu wiatru, porozmawiać z towarzyszami podróży, nacieszyć oczy widokami i spacerować coraz spokojniej. Bo choć widoki na samej górze muszą być epickie, to jednak nie o koniec podróży tu chodzi, a o samą podróż.