Głód
Napisałam już w tym miejscu 228 450 znaków (bez spacji 😊), a z nich powstało 42 300 wyrazów. Nie wiem, czy to dużo, czy mało, ale wiem, że przekładam myśli na zdania podrzędnie oraz współrzędnie złożone, które opowiadają historie, tworzę ciągi przyczynowo-skutkowe, wpisując w wersy refleksje nad życiem. W statystykach widzę jednak tylko liczby. W sumie może i są imponujące, ale samotnie nie mówią nic. Gdy zabarwię je emocjami nabierają siły. Rozpacz staje się czarna, smutek poruszający a miłość wznosząca.
Ale ciągle jestem głodna słów. Brakuje mi ich, by wyrazić jeszcze czarniejszą rozpacz czy poruszenie smutku. Pochłaniam więc słowa, całe zdania w książkach, które czytam. Delektuję się nimi, niczym goście Babette, którym przygotowała ucztę nad ucztami. Swoją drogą ciekawa jestem, kto czytał to pełne emocji opowiadanie lub obejrzał oscarową ekranizację. Pamiętam, jak siedząc w fotelu kinowym, niemalże czułam zapach potraw przygotowywanych przez Babette i z wielkim poruszeniem serca śledziłam tę kunsztownie skonstruowaną historię.
Zatem zachłannie uczę się słów, by móc opisywać delikatne zachwyty nad światem, najskrytsze tajemnice zranionego serca, wspomnienia, które wyblakły w korytarzach pamięci i zamykać w zdaniu historie poruszające najdelikatniejsze struny duszy.
Ale czasem pojawia się mocniejszy głód – głód emocji. Swoich, co prawda, mam pod dostatkiem i czasem wręcz czuję się nimi przesycona, ale głodna jestem emocji najbliższych. I gdy mi ich brakuje, a do tej listy trzeba dodać jeszcze głód akceptacji, to jem, nie po to, by zaspokoić deficyt energetyczny, lecz pragnienia.
I tak głodna jestem na okrągło. Słów, emocji, akceptacji.
Tylko czemu, gdy jestem głodna, mam poczucie winy? Chyba znam odpowiedź…