Czasownik
Nie mogę się odczepić od czasu. Trzymam go kurczowo, bo myślę, że mi ucieknie. I ucieka. Jest elastyczny, bardzo szybki, pomysłowy i dziki. Żaden czasownik (czytaj kalendarz) go nie okiełzna. Wydaje się być nieskończony, bo choć znam jego początek, nie znam końca. Ale wiem, że na pewno nastąpi i nic kompletnie tego nie zmieni, choćbym zaklinała, czarowałą, zamrażała, botoksowała, operowała.
Mierzę go nieustannie. Liczę lata, miesiące, tygodnie, godziny. Zapisuję, ogarniam i segreguję na wydarzenia, spotkania, pracę, odpoczynek, posiłki itp. Ale bez względu czy jestem zorganizowana czy też nie, to czas i tak mija. A ja zostaję ze wspomnieniami, zapiskami i zmarszczkami.
Wyprzedzam go, planując daleko naprzód ale czasem nie szanuję go tu i teraz. No bo przecież jest. Takie to naturalne, że mam czas, nie mając go, bo trudno go uchwycić, bowiem o jego istnieniu przypomina mi tylko zegar i kalendarz.
Ale gdy przyszłam na świat, nikt nie powiedział, że mam na przykład 28 500 dni życia – wykorzystaj je jak najlepiej. Może mam mniej, a może więcej. Ale ciągle coś odkładam na później, bo żyje z myślą, że go mam.
Są jednak chwile, gdy czas staje się największym skarbem, gdy zaskakuje nas wieść, że w końcu go uchwyciliśmy, bo wiemy, ile go nam zostało. Ale to gorzka wiedza. Tak myślę.
Zatem może czas na na zaopiekowanie relacji, przytulenie samej siebie, na chwile zachwytu, na myśli nieuczesane i danie sobie czasu na czas.