Czerwony pasek
Siadaj – pała.
Zdolna dziewczynka – piątka.
Ledwo trója, a przecież stać cię na więcej.
Nieustannie jesteśmy poddawani ocenie. W szkole właściwie liczyły się tylko nasze noty, tak jakby za nimi stało nasze człowieczeństwo. Świadectwo z paskiem wskazywało, że jesteśmy KIMŚ, kimś lepszym zdolniejszym, nawet ładniejszym, bo głowa podniesiona wysoko, uśmiech na twarzy dodawał urody. Patrzcie – to ja! Uczeń z czerwonym paskiem. Brakowało tylko, by robiono nam szarfy jak dla Miss Polski. Dumni rodzice układali już w myślach nasze kariery, najlepsze liceum (a co!) i studia – medycyna, prawo, ekonomia! Nauczyciele chwalili się naszymi olimpiadami i sukcesy zapisywali na swoje konta. Daleko za nami byli ci, którym się nie udało. Smutnie stojący na rozdaniu świadectw, bo nikt im nie dał nagrody, nie pochwalił, a kwiatka pani wychowawczyni tak czy siak musiał wręczyć.
Dziś moja głowa już dawno wyrzuciła wiele informacji, które wkuwałam wieczorami, by wypaść jak najlepiej na klasówce. Chyba zresztą wyrzucałam je zaraz po, by znaleźć miejsce na kolejne i kolejne. Dziś szczerze się wam przyznam, że nie pamiętam twierdzenia Talesa, ale … umiem samodzielnie wypełnić roczny PIT. Choć lekcje z języka polskiego na zawsze pozostaną mi w pamięci, bowiem polonistka w podstawówce zaszczepiła mi miłość do literatury. I czytałam, czytam i czytać będę. Te lekcje sprawiły też, że to czym się teraz zajmuję zawodowo stało się moja pasją. I nie wstaję do pracy z uczuciem żalu do życia, że nie zajmuję się tym, co kocham najbardziej.
A czy stałam się lepszym człowiekiem, bo miałam piątkę z biologii? No nie. A może zapewniła i to piątka z matematyki? Raczej też nie. Na świadectwach zbieranych latami nie znalazło się zaliczenia z relacji międzyludzkich, zarządzania czasem czy asertywności. Na egzaminy przygotowane przez życie uczyłam się sama. Nie wiem na jaką ocenę je zaliczałam, ale przytulenie mojej córki, uśmiech pani w sklepie, radość ze spotkań ze znajomymi, kartka wysłana z wakacji, kawa z przyjaciółką, dają nadzieję, że egzamin zdany :).
I choć sama czasem łapię się, sprawdzając oceny moich córek w dzienniku, że mogłoby być lepiej, to szybko walę się w łeb. Przecież nie o to chodzi, by spełniały moje oczekiwania, tylko by realizowały własne pasje, poznawały świat, zadawały pytania i były otwarte na ludzi. I żeby nauka ich cieszyła, a nie nudziła i stresowała. Zatem powinnam je wspierać a nie oceniać!
Ale powiem wam na koniec, że pałę mam na pewno z miłości do samej siebie. Ale mam jeszcze poprawkę :).