W podróżowaniu można odnaleźć sens życia. Odkrywanie świata, który jest poza naszym domem, miastem czy wioską jest doświadczaniem nieznanego. Niezaprzeczalnie znajomość każdego centymetra miejsca, w którym na co dzień żyjemy, szorstkości asfaltu, kształtu drzew, kolorów firanek w oknach domów jest bezpieczeństwem dającym wielki spokój. Każde wychochodzenie poza ustalone, przez nas samych zresztą, granice wiąże się z utratą stuprocentowego bezpieczeństwa. Nie wiemy co będzie za zakrętem.
A wielu z nas przecież nie lubi zaskoczeń, bo ustabilizowane, codzienne, powtarzalne życie jest jak najbardziej correct.
W podróżowaniu można odkryć, że wychodzenie poza schematy, w których do tej pory żyliśmy, jest niespodziewanie przyjemne. Że lęki, które paraliżują nasze ciało można delikatnie przytulić. Ważne, by niespiesznie. Pośpiech wydaje się nie być dobrym drogowskazem.
Dla mnie, w podróży na Maderę, odkryciem był szczyt Pico Ruivo. Bo na niego weszłam. Nie chodzę po górach, bo się męczę, gdyż moja kondycja jest delikatnie mówiąc słabawa. Więc pokonywanie drogi, która wiedzie ku górze, staje się trudnością a nie przyjemnością. Nie chodzę po górach, bo się boję, szczególnie miejsc, w których droga wiedzie koło przepaści, a moja rozszalała myślami głowa, podpowiada scenariusze, niczym z filmów grozy.
Tym razem weszłam, choć start w ciemnej, za przeproszeniem dupie, nie dawał nadziei, że kamienna ścieżka poprowadzi nas wzdłuż pięknych widoków, bo przecież nic a nic nie było widać. A do ciemności doszedł deszcz. Ale poszłam. Małżowinka dzielnie mi towarzyszyła, choć sądze, że dla niego była to droga przez mękę iść w moim tempie. Jednak i ta podróż miała swoje odkrycia. Jego troska, choć czasem wyrażana w sposób kompletnie nieoczywisty, była czułym emocjonalnym dotykiem.
Gdy doszłam pod szczyt, bo dalsza droga była niemożliwa, zobaczyłam tylko chmury, a najpiękenijszy spektakl świata, jakim jest wschód słońca, chyba został odwołany. Więc po co to wszystko?
Aż nagle, przed moimi oczami rezegrało się wielki, imponujące i nieziemsko piękne widowisko. Okno pogodowe otwarło się i słońce wypadło z niego jako pierwszoplanowy bohater. Bez słów odegrało rolę czułego kochanka, który otacza swoimi ramionami najukochańszą. Poczułam jakby promienie słoneczne dawały ciepło każdemu fragmentowi mojej duszy. Stałam w zachwycie i jego okruchy chciałabym w sobie pozstawić.
Więc warto było.
Gdy wracaliśmy, każda ciemna przepaść, którą narysowałam w swojej głowie, wchodząc, okazała się pełną barw ilustracją. Lęk minął, może został na szczycie?
Podróżowanie to również liczby. Ilość przejechanych kilometrów, wydanych pieniędzy, przebytych kroków, zaliczonych miejsc na mapie, zatankowanych litrów benzyny.
Madera okazała się dla statystyk małżowinki miejscem niskich liczb. Przejechaliśmy raptem 450 km, bo wyspa jest po prostu niewielka. Przy 8000 km nabitych w drodze do Portugalii kontynetalnej, to faktycznie słabawo. Ale czy o kilometry chodzi? Czy podróż można zamienić na liczby? Można. Ale warto przyjrzeć się temu, co w statystykach, obliczeniach i tabelkach się nie mieści.
Niepoliczalne były wszystkie uniesienia brwi od zadziwiania się pięknem świata, zachwyty nad galerią obrazów natury, smaki, które pozostaną we mnie jako okruchy wielkiej przyjemności, niebieskości dające niewiarygodną radość, czułe spojrzenia, dotknięcia rąk, wybuchy śmiechu i bycie w wielkim błękicie razem.